Rozwój technologii zmienia nasze relacje. Dzięki Internetowi możemy być połączeni zawsze, wszędzie, z każdym. Paradoksalnie, mimo tych możliwości współczesny świat to świat ludzi samotnych. Pustkę wypełniać mają boty czy nawet androidy, skrojone na miarę indywidualnych emocjonalnych potrzeb.
Jak to możliwe, że w czasach, gdy dzięki nowym technologiom każdy może być non stop połączony praktycznie z każdym, samotność jawi się jako jeden z najpoważniejszych problemów społecznych zachodniego świata? O jej epidemii coraz głośniej mówi się w Stanach Zjednoczonych, Australii, Wielkiej Brytanii, a ostatnio również w Polsce. Wygląda na to, że tracimy umiejętność nawiązywania bliskich relacji. Nawet jeśli je nawiążemy, nie jesteśmy w stanie ich podtrzymać. A może po prostu cena, jaką trzeba zapłacić za trwałą relację z drugim człowiekiem, wydaje się nam zbyt wysoka?
Przyjaźń, podobnie jak inne bliskie relacje, wymaga pracy, czasu, uwagi i wielu kompromisów. Dla cieszących się niezależnością indywidualistów i indywidualistek ta cena najwyraźniej jest zbyt słona. Potrzebę bycia z innymi zaspokaja komputer, telewizja albo mruczący na kolanach kot.
„Jesteśmy samotni, lecz boimy się bliskości. Cyfrowe połączenia i roboty społeczne mogą zaoferować nam poczucie bycia razem bez obowiązków, jakie niesie ze sobą przyjaźń” – zauważa w książce Alone Together Sherry Turkle, socjolożka znana z pionierskich prac nad psychologicznym funkcjonowaniem człowieka w świecie nowych technologii.
Zaopiekuj się plastikowym jajem
Z perspektywy osoby, która pamięta jeszcze czasy, gdy większość telewizorów była czarno-biała, a najnowszym gadżetem był magnetofon kasetowy, dokonujące się zmiany w podejściu do bliskich relacji budzą niepokój i współczucie. Jak pisał w jednej z ostatnich książek Zygmunt Bauman: „Nasze poczucie tożsamości może powstać tylko dzięki więziom łączącym jednostkę z innymi ludźmi i założeniu, że są one godne zaufania i długotrwałe. […] Dlatego rozpaczliwie poszukuje się rozwiązań zastępczych, choćby doraźnych, surogatów i półśrodków. Zastępujemy w ten sposób niewielką liczbę pogłębionych relacji masą tanich i płytkich kontaktów”. Czy dla pokolenia, które urodziło się już w XXI wieku, takie niepogłębione kontakty faktycznie są tylko surogatem bliskości, czy może stanowią już normę?
Wszystko zaczęło się od tamagotchi, symulacyjnej gry stworzonej w 1996 roku i produkowanej w Japonii przez 20 lat. Kształtem przypomina plastikowe jajko, wyposażone w przyciski i wyświetlacz ciekłokrystaliczny. Użytkownik ma zaopiekować się wirtualnym zwierzątkiem, jakie się w jaju kryje. Najpierw musi się wykluć, dostaje wtedy imię i płeć. Potem trzeba je karmić, poić, a nawet sprzątać po nim pikselową kupę – w tym celu opiekun naciska odpowiedni guzik. Powinien też organizować wirtualnemu stworzonku naukę i szanse rozwoju. Chwalić je, kiedy na to zasługuje, i upominać, gdy jest nieposłuszne. Wyświetlacz informuje o zdrowiu tamagotchi i jego szczęściu. A jeżeli opiekun zapomni o swoim przyjacielu, ten może poważnie „zachorować”, a nawet „umrzeć”.
Zabawka była popularna w wielu krajach, choć najwięcej zwolenników zyskała w Azji i USA. Do tej pory sprzedano ponad 76 milionów egzemplarzy. Psychologowie zaś efektem tamagotchi określają fenomen polegający na emocjonalnym przywiązaniu do obiektów, maszyn, robotów i programów komputerowych.
Jeszcze bardziej intrygujące wydają się kolejne wcielenia mechanicznych pupilów, takie jak mechaniczny pies Aibo, cyfrowy chomik Zhu Zhu czy futrzak Furby, przypominający postać z „Gwiezdnych wojen”. To właśnie on zainspirował Sherry Turkle do przeprowadzenia serii wywiadów z dziećmi w wieku 5–10 lat. Okazało się, że uważają one Furby’ego za coś (kogoś?) żywego, choć nie aż tak jak człowiek, ale bardziej niż tamagotchi. Podobnie jak tamagotchi Furby wymaga karmienia i może się pochorować, ale można go też przytulić. Reaguje na dźwięk, dotyk, głaskanie, a także na innych Furbych. Mówi w swoim furbijskim języku, ale potrafi nauczyć się kilku słów z angielskiego.
Furby jest więc – w odczuciu badanych dzieci – żywy „na sposób Furby’ego”, wystarczająco żywy, by go kochać, a także by stał się przyjacielem. Nic dziwnego, że dzieci przypisują takim maskotkom cechy, emocje i intencje. Dodatkowo to nastawienie podkręca instrukcja obsługi. Czytamy w niej: „Nie zapomnij mówić mi: «HEJ FURBY! Kocham Cię!» tak często, żebym czuł się szczęśliwy i wiedział, że jestem kochany”. Dzieci uczą się więc, że im więcej czasu i zainteresowania poświęcą swojemu ulubieńcowi, tym bliższa stanie się ich relacja. Gdy Furby czuje się kochany, próbuje odwzajemnić miłość....