I że cię nie opuszczę aż do śmierci... Czy to możliwe? Coraz częściej związki nie wytrzymują próby czasu. Gaśnie namiętność, mija idealizacja, pojawiają się zakręty w relacji... Jak sobie z nimi radzić? Kiedy warto walczyć o związek, a kiedy lepiej rozstać się na dobre?
Zaczyna się od końca. Marion i Gilles, bohaterowie filmu „5x2” François Ozona, spotykają się u adwokata. Po wysłuchaniu przysługujących im praw i obowiązków, podpisują akt rozwodu, a następnie idą do... pokoju hotelowego, do łóżka. Nie jest to jednak próba pojednania, początek nowego etapu w ich związku. Przeciwnie, widać, jak wciąż się mijają. Ona szuka czułości; prosi, by ją pocałował. On całuje, rozpoczynając grę wstępną. Gdy ona go odpycha, on zmusza ją do stosunku. Ona płacze, on pozoruje, że wyskoczył przez okno, bawiąc się jej przerażeniem. „Dupek” – stwierdza ona i wychodzi. To już naprawdę koniec.
Kiedy zaczęli się oddalać od siebie? Czy kiedykolwiek byli sobie bliscy? Ozon nie daje odpowiedzi, ale chłodno obserwuje losy Marion i Gillesa od finałowej sceny rozwodu, poprzez kluczowe momenty ich życia, aż do pierwszego spotkania na plaży. Gościmy na kolacji z przyjaciółmi, podczas której wypływa kwestia zdrady Gillesa. Towarzyszymy im podczas porodu, widzimy jej samotność i jego zagubienie, które nie pozwala mu wejść do szpitala, gdzie żona rodzi ich syna. Jesteśmy świadkami na ich ślubie. Przyglądamy się im w momencie, gdy się poznali.
Czy już wtedy coś było nie tak? Czy w ogóle kiedykolwiek się poznali? Czy od początku było między nimi pęknięcie, którego nic nie było w stanie wypełnić? Czy tak musiało się skończyć?
O innym związku pisze Haruki Murakami w Przygodzie z owcą: „W pewnym sensie nie było rady na to, że odeszła. Co się stało, to się nie odstanie. I to, jak dobrze było nam ze sobą przez te cztery lata, nie miało już znaczenia. (...) Na początku uważała, że nie jest dobrze przystosowana do życia w społeczeństwie, a ja jestem. Wypełnialiśmy te swoje funkcje stosunkowo nieźle. I kiedy już myśleliśmy, że powinno nam się i dalej tak udawać, coś zaczęło się psuć. Coś małego, co już nie dawało się naprawić. Za bardzo przywykliśmy nawzajem do swoich ról. Nic więcej nie mogłem jej ofiarować...”.
Ze wszystkich pytań, jakie dziś zadaje się psychologom, jedno powraca jak refren: dlaczego związek, który miał być na zawsze, rozpadł się? Jak się z tym pogodzić? Jak poradzić sobie, gdy ktoś, kogo się kochało, zawiódł, odszedł?
Ogrom oczekiwań
A tak się dzieje coraz częściej. Czy można się temu dziwić, skoro żyjemy w czasach płynnych? Zmieniamy miejsca pracy i zamieszkania, zmieniamy styl życia i zainteresowania. Jak pisał Zygmunt Bauman, „życie w epoce płynnej nowoczesności przypomina codziennie o powszechnej przemijalności wszystkiego bez wyjątku. Nie ma na świecie niczego trwałego (...) Żaden krok i żaden wybór nie są ostateczne i nieodwołalne. Żadne zobowiązanie nie trwa na tyle długo, by nie można się było z niego wycofać”.
Dlaczego płynność miałaby ominąć związki? Zmieniły się oczekiwania wobec partnera. Kiedyś wystarczało, że małżonek był w miarę uczciwy, wewnętrznej przemiany od niego nie wymagano. Jeden związek starczał zwykle na całe życie. Jeśli przydarzyła się miłość, była bonusem. Zwykle jednak tak poważnej sprawy jak małżeństwo nie opierano na czymś tak ulotnym, jak miłość. Wystarczy przywołać rodziców Marion i ich związek pełen wzajemnych pretensji, a jednak trwający mimo upływu lat.
Dziś miłość jest punktem wyjścia. A jeśli słabnie, dla wielu par to wystarczający powód, by się rozstać. Przy czym każda z osób może miłość rozumieć inaczej. Brat Gillesa toleruje skoki w bok swego partnera, bo wie, że tylko tak może zatrzymać przy sobie młodego, atrakcyjnego mężczyznę. Dla Marion to dowód prawdziwej miłości, dla Gillesa zaś wyraz desperacji.
Jak pisze amerykańska psychoterapeutka par Esther Perel, „nigdy wcześniej nie mieliśmy takich oczekiwań wobec relacji małżeńskiej jak teraz. Nigdy też niespełnienie ich nie było powodem, by relacje się rozpadały. Jedna osoba ma dać to, co zwykle dawała cała wioska – wsparcie finansowe, rodzinę, status społeczny i szacunek”. Tego oczekujemy od partnera, bo nie ma już tej wioski, rozluźniły się tradycyjne więzi. Dawniej ludzie żyli w grupach i one były dla nich punktem odniesienia.
Pomagały w wychowaniu dzieci, w podjęciu ważnych decyzji. Dziś młody człowiek wyjeżdża często do obcego miasta, gdzie nie zna nikogo; codziennie mija tysiące ludzi, czując się wśród nich samotny. Szuka kogoś, kto by tę samotność złagodził. A gdy go spotka, oczekuje, jak mówi Esther Perel, „że ta sama osoba będzie pokrewną duszą, najlepszym przyjacielem, powiernikiem i, oczywiście, namiętnym kochankiem. Nigdy wcześniej satysfakcja seksualna nie była tak ważnym wyznacznikiem szczęścia małżeńskiego. Co więcej, nie oczekiwano, tak jak teraz, że w małżeństwie mamy być szczęśliwi”.
Niejeden związek ugina się pod ogromem tych – często nierealistycznych – oczekiwań, niejeden nie jest w stanie ich udźwignąć.
Nie dojrzałem
Związki często się kończą, nim na dobre się zaczną. Dopóki chodzi o wspólne wypady za miasto, erotykę, spotkania ze znajomymi czy nawet wspólne mieszkanie, wszystko wydaje się działać bez zastrzeżeń. Kiedy jednak jedno z partnerów, zwykle ona, zaczyna się niepokoić, czy związek pójdzie krok dalej, i wysyła sygnały, że liczy na trwalsze zaangażowanie, drugie się wycofuje. On zapewnia, że ona jest wspaniała i niczego jej nie można zarzucić, ale on... nie dojrzał. To powtarza się raz po raz, doprowadzając kobietę do rozpaczy.
Zapewne kryją się za tym jakieś osobowe uwarunkowania – może ambiwalentny stosunek do angażowania się, do dzielenia z kimś życia. Wydaje się jednak, że mamy też do czynienia ze swoistym znakiem czasu. A potwierdza to fakt, że problem w nierównym stopniu dotyka mężczyzn i kobiety. Mężczyźni zgłaszają się do psychoterapeuty najczęściej z lękiem lub jakimś rodzajem nieskuteczności. Kobiety – z niespełnieniem. Podobne wnioski nasuwają się po przejrzeniu oferty poppsychologicznej literatury. Mężczyźni czytają, jak być skutecznym i pozbyć się ograniczeń. Kobiety zaś, jak być w relacji lub uwolnić się od złudzeń, pozostając w związku, który nie rokuje. Wydaje się, że obecna zmiana społeczna w inny sposób dotyka kobiety i mężczyzn. Widać to na przykładzie Marion i Gillesa. On wydaje się słaby, niedojrzały, skupiony na swych potrzebach. Tak naprawdę czuje się zagubiony i bezradny. Ona na pozór jest silna, niezależna i odpowiedzialna, choć często niekonsekwentna. Oboje zaś nie są skłonni, jak choćby ich rodzice, do kompromisów.
Żyjemy w poczuciu nieograniczonych możliwości. Chcemy poznawać i doświadczać jak najwięcej, bo życie jest krótkie. Podobnie w sferze związków. Nie przyjmujemy do wiadomości żadnych ograniczeń, a przywiązanie siłą rzeczy jest ograniczeniem. Wybór tej, a nie innej osoby na życie oznacza rezygnację ze wszystkich innych ludzi na świecie. A dziś nikt nie chce z niczego rezygnować.
Nawet jeśli ludzie mieszkają razem wiele lat, wciąż nie podejmują formalnych zobowiązań. Póki nie godzą się na ślub, furtka pozostaje otwarta i mają wrażenie, że można się wycofać bez konsekwencji. Wydaje się, że nawet będąc w parze, żyją głównie dla siebie, zajęci własnym rozwojem, samorealizacją. Jeśli związek z kimś temu służy – dobrze. Jeśli nie sprzyja albo zaczyna przeszkadzać – rozstają się.
Kiedyś rozwód był katastrofą życiową. Spotykał się z potępieniem. Stałość związku służyła temu, by wychować dzieci i by wiadomo było, po kim mają one dziedziczyć dobra. Zmiana partnera powodowała, że los dzieci z poprzedniego związku stawał się niepewny. Wyposażyło to pokolenia ludzi w niechęć do zmiany.
Dziś zmiana partnera nie jest zawaleniem się świata ani zagrożeniem dla potomstwa. Nie kładzie się cieniem na dalszym życiu osoby. Przeciwnie, porażką byłoby pozostanie z kimś, kto przestał pociągać, inspirować, stał się obojętny. Rozstanie traktowane jest raczej jako wyzwanie, doświadczenie, które mamy przerobić i czegoś się z niego nauczyć. Niejeden z doradców namawia, by potraktować koniec związku jako szansę, otwarcie nowych możliwości.
Czy ten pomysł jest szalony? Może trochę. Choć pewnie nie bardziej, niż życie przez kilkadziesiąt lat z kimś, kogo się ledwo znosi.
Zdradzić dom rodzinny
Związki często nie mają szansy zacząć się na dobre, bo nie odrywają od swoich rodzin pochodzenia. On i ona czują presję rodzinnych przekazów, skryptów i oczekiwań. Dawniej relacje rodzinne były sztywniejsze, czasem ograniczały, ale sytuacje były bardziej jednoznaczne. Do pewnego wieku człowiek znajdował się pod władzą rodziców, zaś małżeństwo było wyraźnym momentem przejścia, para zyskiwała nowy układ odniesienia. Wiele rytuałów ślubnych służyło podkreśleniu tego faktu.
Niektóre z nich przetrwały, jednak ich pierwotny sens się rozmył. Teoretycznie mąż i żona tworzą nowy, własny układ odniesień i sami dla siebie zaczynają wyznaczać standardy. W praktyce rzadko tak bywa. On często nadal jest pod wpływem swoich rodziców, a ona pod wpływem swoich. On oczekuje, że żona, podobnie jak matka, z którą nadal jest związany, będzie mu wciąż wybaczać i we wszystkim go wyręczać. Albo tego właśnie się obawia i obsesyjnie stara się jej nie podporządkować. Ona wciąż przejmuje się, co jej matka powie o jej sposobie życia, jak ją oceni jako żonę i matkę. Często matka zaraża ją krytycyzmem wobec mężczyzn w ogóle, a własnego ojca w szczególności. W efekcie córka nieświadomie bierze na mężu odwet za to, czego od ojca nie dostała. I mimowolnie wpędza go w pułapkę przymusu powtarzania. Im bardziej krytykuje go i pokazuje, jak jest niezaradny, słaby i niegodny zaufania, tym bardziej on się wycofuje, rezygnuje i potwierdza jej obawy. Albo przeciwnie, zakochana we własnym ojcu – czuje, że żaden mężczyzna mu nie dorówna. On często zbuntowany jest przeciw swemu ojcu i nie wie, jak stać się ojcem wobec własnych dzieci. Tak czy inaczej oboje uwikłani są w rodzinne systemy wartości, legendy i relacje władzy.
Zamiast zacząć coś nowego, powtarzają historie znane z własnej rodziny. Weźmy sytuację z życia. On jedzie z żoną do swojego rodzinnego domu, gdzie dochodzi do nieporozumienia między nią a żoną jego brata. Ponieważ brat mieszka z rodzicami, tworzą przeciw niej wspólny front. Ona ogłasza, że więcej tam nie pojedzie, bo mąż nie stanął w jej obronie, tylko stulił uszy. A gdy on odwiedza rodzinę, stosuje wobec niego różne sankcje. On wini ją za nieporozumienie – gdyby była bardziej ugodowa, nie doszłoby do konfliktu.
Czy rzeczywiście ona jest konfliktowa, czy została sprowokowana? Czy nie stoją za tym jakieś siły z jego rodziny, które mają go pod władzą rodziny trzymać i torpedować próby budowania własnej rodziny? Może on chce z pomocą swej rodziny pokazać żonie, gdzie jej miejsce? A może jej chodzi o to, by sprawdzić, ile on jest gotów poświęcić dla niej? Każde z nich może mieć jakieś wytłumaczenie tej sytuacji, a im dłużej przy nim obstają, tym bardziej czują się skrzywdzeni.
Z czym tak naprawdę mają problem? Zapewne z lojalnością. Bo niezależnie od tego, czy ona jest konfliktowa, byłaby pewnie mniej, gdyby on jakoś się za nią opowiedział. Ona zaś eskaluje konflikt, bo jest na niego wściekła, czuje się zostawiona. Ale gdyby ona zamiast starać się odseparować go od rodziny, spróbowała zrozumieć, jak trudno mu być między młotem a kowadłem, obojgu byłoby łatwiej. Nie chodziłoby już o to, „które z nas ma słuszność”, ale raczej, że „jako para mamy problem w relacji z innym domem, spróbujmy więc solidarnie zaplanować, jak go rozwiązać, biorąc pod uwagę, że całkiem bez tego drugiego domu nie możemy się obyć”. Wymagałoby to zamknięcia pewnego etapu relacji z własną rodziną.
Aby stworzyć nowy związek, trzeba swój rodzinny dom trochę zdradzić. Jeśli tak się nie zdarzy, będziemy bezowocnie próbować zmienić partnera, jakoś go do oczekiwań swojej rodziny przykrawać, tłumacząc go przed rodziną, lub co gorsza tłumacząc się za niego. I coraz częściej będziemy się kłócić ze sobą.
Zaplątani na dobre, na złe
Pomyślmy o partnerze – co nas do siebie przyciągnęło? Dlaczego spośród wszystkich ludzi wybraliśmy właśnie tę osobę? A teraz wciąż się kłócimy o byle drobiazg, w zasadzie nie wiadomo o co. To, co wcześniej pociągało w partnerze, teraz od niego odpycha. Tak się dzieje w związkach, które Jürg Willi nazywa koluzyjnymi. Jego teoria opisuje, jak nieświadomie rozgrywamy czasem w parze swoje dziecięce potrzeby i nierealistyczne oczekiwania. Wzajemnie napędzamy się, realizując ukrytą, destrukcyjną zmowę.
Jak mówi Esther Perel, nie dobieramy się w pary przypadkowo. Bywa, że nakładamy na partnera swój sen. Projektujemy na niego dziecięce pragnienia. Oczekujemy, że da nam to, czego nie otrzymaliśmy w dzieciństwie. Pociąga nas ktoś, kto pasuje do naszych deficytów.
W wielu parach jedna osoba zmaga się z lękiem przed odrzuceniem i porzuceniem. Druga zaś obawia się, że partner zbliży się za bardzo i nie będzie już miejsca dla niej samej. Tak wzajemnie na siebie wpływają. On chce być pożądany przez partnerkę, ona potrzebuje jego uwagi. Im bardziej on ma poczucie, że nie jest dla niej interesujący, tym bardziej ją krytykuje. Zaczyna unikać domu. Ona coraz bardziej czuje, że musi radzić sobie sama. Już jako dziewczynka nauczyła się sama dbać o siebie. Teraz zajmuje się dziećmi. I coraz bardziej oddala się od partnera. A on jeszcze mniej czuje się dla niej interesujący.
Jeszcze częściej opuszcza dom. Słabość, bezradność jednej osoby wyzwala u drugiej strategie ukierunkowane na przetrwanie. A to z kolei w tamtej pogłębia poczucie bezradności. I tak para wpada w błędne koło, emocje eskalują. Pojawia się swoisty taniec. Partnerzy walczą, atakują się i bronią. U podłoża większości tych pętli leży lęk. Łatwiej jest okazać złość, zaatakować drugą osobę niż doświadczyć samotności i obaw; łatwiej zrzucić na partnera odpowiedzialność za wszystko, czego nie lubimy w sobie.
Powstają związki, które trwają, póki każdy z partnerów dostosowuje się do niepisanego scenariusza. Są sztywne i nie karmią emocjonalnie. Trudno w nich być, trudno zerwać. Partnerzy brną w konflikt i destrukcję, której przyczyn nie rozumieją. Czy nie to stało się udziałem Marion i Gillesa?
Wojna na smutek
Niełatwo zakończyć taki koluzyjny związek, a także taki, który się nie zaczął. Wiele jest par, które się rozstały, ale relacji zakończyć nie mogą, choćby z uwagi na wspólne dzieci. Zdarza się, że wciąż walczą, toczą ze sobą wieloletnie wojny. O widzenie z dziećmi. O alimenty. O podział majątku. O znajomych. O to, kto pierwszy zdradził. On przychodzi na widzenie, a ona stwierdza, że dziecko jest chore. Ona planuje urlop, chce dziecko z nim zostawić, ale on akurat w tym terminie zaplanował szkolenie. Mógł w innym, ale czemu ma się do niej dostosowywać? On pracuje na czarno, drogo mu to w sumie wychodzi, może nawet dokłada, byle tylko jej nie zapłacić więcej. O co więc chodzi?
Czasem o zranioną dumę. Zawiedziona miłość zmienia się w nienawiść. Zranione poczucie własnej wartości domaga się odwetu. Porażka boli, więc każda ze stron chce udowodnić, że nie ponosi za nią winy. Niektórzy gotowi są wiele zapłacić prawnikom, by doprowadzili do orzeczenia, że to on jest winny, ona zła. Jakby nie mogli rozstać się z tym, co było w relacji dobre, inaczej niż dewaluując to. A przecież kiedyś się kochali. Trudno rozstać się z kimś, o kim się myśli trochę dobrze. Wzajemne oskarżanie przynosi ulgę przez pewien czas, ale wciąga jak narkotyk.
Wojna trwa latami. Dla wielu osób jest sposobem na oswojenie porażki i straty. Złość i zaciętość pozwalają odpędzić czarne myśli. Gdy słabną, przychodzi smutek i zniechęcenie. Dla niektórych to dowód słabości, walczą więc, by nie czuć się bezradni wobec straty. Aby wojnę zakończyć, trzeba się odważyć i zmierzyć ze smutkiem. Pozwolić sobie przez jakiś czas doświadczać straty.
Nowe rozdanie?
Zamiast to przeżyć, wiele osób wikła się w nowy związek. Znów zaczyna się oczarowaniem. Nowy partner wydaje się pozbawiony wad, jakie miał poprzedni. Dostrzega w nas to, czego poprzedni zauważyć nie potrafił. Pojawia się nadzieja, że tym razem będzie inaczej. Trwa to jakiś czas, ale miodowy okres nieuchronnie się kończy. Stopniowo ujawniają się tendencje partnerów, jakby jacyś ukryci gracze rozstawiali na szachownicy swe figury. W końcu przychodzi czas na pierwszy ruch, pierwszą kłótnię. Krok po kroku staje się jasne, co w nowym związku będzie motywem łączącym, a co problemem. Para tworzy własny wzór wzajemnego oddziaływania, który bywa względnie stały. Jasne stają się główne tematy sporów i ich scenariusze, sposoby godzenia się, wspólne zajęcia i styl erotyki. Jeśli nie przepracowali porażki i straty poprzedniego związku, historia prawdopodobnie się powtórzy.
Coś się kończy
O ile koluzyjne związki są sztywne, niezmienne, w prawdziwych relacjach stale coś się kończy. Partnerzy przechodzą przez różne fazy i dochodzą do momentów zmiany. Czasem stają się one punktami zapalnymi. Na przykład kwestia ślubu. Oznacza on, że zaczyna się coś nowego, ale też, że coś się kończy. Nie można już łatwo się wycofać, bez konsekwencji. To wiele zmienia, nawet jeśli partnerzy sobie tego nie uświadamiają. Kiedy podejmują zobowiązanie, nagle zaczynają czuć dziwny niepokój, narastają konflikty.
Symbolicznie ślub jest pożegnaniem się ze światem nieskończonych możliwości i nieograniczonego niczym wyboru. Uruchamia to wiele nieświadomych mechanizmów. Wiele par mówi, że po ślubie ich wzajemna dynamika się zmieniła. Odkrywają to z zaskoczeniem, bo między nimi pozornie nic się nie zmieniło.
Dopóki dwoje ludzi stoi naprzeciw siebie, tworząc własne normy i zasady, mamy związek dwojga. Ślub zaś oznacza, że para zwraca się do tego trzeciego – czasem jest to kapłan, czasem urzędnik. Kimkolwiek by był, reprezentuje system społecznych reguł. Para nie jest już tylko dla siebie, ale jest dla siebie wobec Innego. Od tej chwili na ich relacje będzie mieć ukryty wpływ ich stosunek do społecznych autorytetów – reprezentowanych często przez rodziców – one bowiem w symbolicznym sensie wtrąciły się do ich wzajemnej relacji. Pytanie, na ile z tymi autorytetami partnerzy są w zgodzie.
Wiele zmienia pojawienie się dziecka – uruchamia w każdym z partnerów potężny nieświadomy materiał. Najpierw on patrzy tylko na nią, ona tylko na niego. Każde z nich jest dla drugiego najważniejsze. Ale pojawia się dziecko i zmusza do totalnej uwagi.
Partnerzy już nie patrzą tylko na siebie, ich uwaga jest rozdzielona. Dotąd mogli zajmować się tylko sobą, teraz to się kończy. Niektórym trudno się z tym pogodzić. Ujawniają się dziecięce potrzeby zawłaszczania uwagi i rywalizacji. Dla niektórych oznacza to bolesne rozstanie z dziecięcym narcyzmem lub tego narcyzmu ujawnienie. Pojawienie się dziecka testuje też, na ile relacje z rodziną pochodzenia zostały zamknięte. Bo kiedy rodzi się potomek, zaczynamy potrzebować swych rodziców. Jednak dopuszczenie ich do wychowania dziecka oznacza też częściowe wpuszczenie ich do rodzinnego systemu. Wracają wtedy niezałatwione frustracje z naszego dzieciństwa. Pamiętamy, czego wtedy doświadczyliśmy, a teraz widzimy, jak to samo dzieje się w relacji rodziców z naszym dzieckiem. To wiele uruchamia, ludzie opowiadają o swois[-]tym déjà vu.
Kiedy zaś nasze dziecko przechodzi przez kolejne fazy rozwoju, cofamy się do własnych uczuć, jakie wtedy przeżywaliśmy. Każdy etap rozwoju dziecka pokazuje, na ile sami ten etap zamknęliśmy w swym życiu.
Dokochać się
A kiedy lepiej zamknąć związek? Kiedy warto dalej próbować, a po czym poznać, że już nic z tego nie będzie, nic się nie zmieni i trzeba pogodzić się z kosztami, jakie ponieśliśmy, bo nijak się nam nie zwrócą?
Wielu doradców spieszy tu z podpowiedziami. Mówią, co dla nich stanowi granicę magiczną, swoiste tabu. Na przykład, że gdy samoocena nam spada, to znak, że związek jest toksyczny. Pewnie często tak bywa. A jednak ludzie nie zawsze porzucają kogoś, w relacji z kim samoocena im spada. Może dlatego, że się uzależniają? A może ten ktoś jest pierwszą osobą, która im mówi bolesną prawdę o nich? Trudno to ocenić.
Wiele osób tkwi jednak w trujących związkach, pełnych niespełnienia, pogardy, czasem przemocy, i nie potrafi ich zakończyć. Jakby były uzależnione od partnera. Co ciekawe, kiepski związek czasem trudniej zakończyć niż dobry. Trzeba bowiem porzucić nadzieje, jakie z nim wiązaliśmy, i pogodzić się, że już się nie spełnią, nie w tym związku.
Ktoś kiedyś powiedział ironicznie, że najbardziej świadomym aktem w małżeństwie jest rozwód. O dziwo kryje się w tym pewien klucz. Czym bowiem jest rozwód? Rezygnacją ze snu, rozwianiem się nierealistycznego marzenia. Często w partnerze lokujemy własne pragnienia i marzenia, tracąc do pewnego stopnia kontakt z rzeczywistością; nikt bowiem nie jest tak naprawdę i do końca tym, kim nam się zdaje, gdy go kochamy.
Wycofanie zapatrzenia jest możliwe, gdy się budzimy ze snu – słabnie projekcja i zaczynamy widzieć partnera takim, jakim realnie jest. Nasuwa się analogia do alkoholowego uzależnienia, prawdziwym bowiem końcem nałogu nie jest mocne postanowienie, a dojście w piciu do takiego punktu, gdy alkohol nie jest już w stanie nas oszukiwać. Alkoholicy mówią o „dopiciu się”. Podobnie w uzależniającej relacji rozwiązaniem jest się „dokochać” – czyli dojść do punktu, gdy widzimy wreszcie, kim naprawdę jest partner, i nie jest to ktoś, z kim chcielibyśmy być. Wydaje się, że Marion doszła właśnie do tego punktu, do ściany. Gdy wychodzi z hotelowego pokoju, nie ma już złudzeń co do Gillesa.
Burt i Verona, niewiele młodsi od Marion i Gillesa, są w zupełnie innym punkcie życia we dwoje. Bohaterowie filmu Sama Mendesa „Para na życie” od lat żyją w nieformalnym związku – Verona nie chce ślubu, bo i tak nie byłoby na nim jej zmarłych rodziców. Prowadzą beztroskie życie do momentu, gdy okazuje się, że będą mieli dziecko. Przeczuwają, że teraz wiele się zmieni, ale nie wiedzą, jak wejść w ten nowy etap. Są zagubieni. Liczą, że w wychowaniu córki pomogą im rodzice Burta, ci jednak mają inne plany. Ruszają więc w podróż, odwiedzają krewnych i przyjaciół rozsianych po Stanach – z nadzieją, że oni będą wiedzieć, jak żyć i być ze sobą. Wierzą, że znajdą gdzieś wśród nich swoje miejsce.
Przekonują się jednak, że inni są bardziej od nich zagubieni. A zadbane domy z ogródkami i na pozór idealne małżeństwa to fasada, za którą kryją się frustracje, pustka, egoizm, wzajemna obcość i dziwactwa. Przypomina to smutny obraz wypalonych związków z innych filmów Mendesa – „Droga do szczęścia” i „American Beauty”.
Burt i Verona odkrywają, że mają to, czego tamtym zabrakło: bliskość i szacunek dla siebie. I że nie ma recept na bycie parą – tylko oni sami mogą budować świat dla siebie i swojego dziecka, ciesząc się tym, co jest, i tym, jacy są. Bo prawdziwy dom jest tam, gdzie serce.
Banał? A czy nie jest tak, że każdy udany związek jest tajemnicą, a próba jej opisania zwykle brzmi banalnie?
* * *
Dr Martha Stark jest lekarzem psychiatrą i psychoanalitykiem. Wykłada w Harvard Medical School. Autorka m.in. Working with Resistance.
Nadzieja wbrew nadziei
On odchodzi. Ona kolejny raz zdradza. Zamiast pozwolić sobie na opłakanie niespełnionych oczekiwań, chwytamy się nadziei, że pewnego dnia zdołamy wydobyć z bliskiej osoby uznanie i miłość. Uporczywie oczekujemy tych uczuć od kogoś mimo ewidentnych dowodów, że ten ktoś nie jest w stanie nam ich dać. Taka nieustępliwa nadzieja stanowi obronę przed rozpaczą – nie czujemy jej, bo pochłania nas szaleńcza pogoń za drugą osobą. Wierzymy, że uda nam się ją zmienić w taką osobę, jaką chcielibyśmy, by była. Z drugiej strony ogarnia nas nieustępliwa wściekłość, kiedy uświadamiamy sobie, że mimo naszych wysiłków i żarliwego pragnienia być może nigdy nam się to nie uda.
Alternatywą dla nieustępliwej nadziei i wściekłości jest akceptacja. Poprzez żal i żałobę przeobrażają się one w zdrową zdolność do akceptowania bolesnej rzeczywistości, że bliscy są, jacy są, i nie zmusimy ich, by się zmienili.
KUBA JABŁOŃSKI
jest psychologiem, psychoterapeutą. Pracuje w Ośrodku Pomocy i Edukacji Psychologicznej „Intra” w Warszawie, prowadzi terapię par. Napisał książkę Rozwód. Jak go przeżyć.
Żałoba po związku
Jeżeli kochaliśmy i ten związek był dla nas wszystkim, a teraz się kończy, to pojawia się złość, przerażenie i niepewność, co dalej. Przeżywamy żałobę podobnie jak po śmierci bliskiej osoby i podobne etapy w tym procesie można wyróżnić.
- Zaprzeczanie. Myślimy: to niemożliwe, że on mnie zostawił. Na pewno mnie kocha, wróci.
- Złość. Czujemy wściekłość: jak on mógł mi to zrobić! Jej postać może być różna – ktoś wpada w furię, ktoś inny jest wciąż rozdrażniony bez powodu albo oskarża i wścieka się na siebie.
- Targowanie się. Może jeszcze się uda, spróbujmy, zacznijmy od początku. Jest to forma zaprzeczania, iluzji, że mamy wpływ na to, co się stało. Świat przewrócił się do góry nogami, nie wiemy, co teraz z nami będzie. To budzi ogromny lęk. Aby go obniżyć, próbujemy za wszelką cenę utrzymać małżeństwo. Gotowi jesteśmy wiele zrobić, by partner wrócił. Deklarujemy, że się zmienimy, że wszystko mu przebaczymy. Jak daleko możemy się posunąć, by zatrzymać partnera? Granicą jest poczucie własnej godności.
- Smutek. Towarzyszy mu żal, lęk, beznadzieja, brak perspektyw. Myślimy: nie dam rady, nie przeżyję tego, nie poradzę sobie bez partnera.
Wyzwanie. Jak mam żyć bez niego ze świadomością, że kiedyś był? Konfrontujemy się z tym, że jesteśmy sami, partner odszedł i musimy liczyć tylko na siebie. Pozbywamy się „plastra”, choć pozostają ślady, zabliźnione rany. Uwalniamy się od bólu, wybaczamy sobie i partnerowi. Możemy realizować swoje plany i marzenia, już bez niego.
Po rozstaniu
To koniec! Zerwał... Odeszła... Pojawiają się silne emocje. Jak sobie wtedy poradzić?
- Pozwól sobie na płacz. Nie ukrywaj smutku, nie tłum emocji.
- Zadaj sobie pytanie, jaki naprawdę był wasz związek. Czy dobrze się w nim czułeś? Czy partner rozumiał Twoje potrzeby?
- Nie szukaj winy w sobie. Związek tworzą dwie osoby, a wina nigdy nie leży po jednej stronie.
- Pozwól partnerowi odejść. Nie rozpamiętuj tego, co się stało. Usuń z pola widzenia wspólne zdjęcia, nie słuchaj „waszych” piosenek.
- Poszukaj zajęć – ćwicz, czytaj, medytuj. Znajdź czas na swoje pasje.
Pamiętaj, że rzucenie się w wir imprez, używek czy w ramiona nowego partnera może przynieść więcej szkód niż korzyści.
Spędzaj czas z przyjaciółmi. Rozmawiaj z nimi o swoich uczuciach. Najgorsze, co możesz zrobić, to zamknąć się ze swoim smutkiem w czterech ścianach.
Oprac. na podst. www.psychologytoday.com/blog/emotional-fitness/201103/10-tips-survive-break.
Rozstanie na dobre
Nie ma recepty, jak się rozstać. Można jednak pokusić się o kilka sugestii.
- Nie podejmuj decyzji o rozstaniu pod wpływem silnych emocji. Łatwo wtedy powiedzieć coś, czego później można żałować. Przemyśl swoją decyzję. Może trudności w waszym związku są do przezwyciężenia.
- Jeśli decyzja jest nieodwracalna, przygotuj się na spotkanie z partnerem. Nie odkładaj rozmowy. Zerwij relację osobiście, nie za pomocą telefonu czy mediów społecznościowych. Wybierz miejsce neutralne.
- Powiedz uczciwie o swojej decyzji i jej powodach. Bądź szczery, mów konkretnie i spokojnie. Nie rań partnera i nie krzycz na niego. Nie zrzucaj na niego całej odpowiedzialności za rozstanie. Zazwyczaj wina leży po obu stronach.
- Powiedz też o tym, co dobrego was łączyło. Podziękuj za wspólnie spędzone chwile i pożegnaj się.
- Bądź konsekwentny i odpowiedzialny. Jeśli zdecydowałeś się rozstać, nie dawaj fałszywej nadziei.
- Daj czas partnerowi na pogodzenie się z Twoją decyzją. Jeśli macie do załatwienia wspólne kwestie, np. mieszkanie, porozmawiajcie o tym, gdy opadną emocje.
- Po zerwaniu pamiętaj o szacunku dla partnera. Nie obmawiaj go, nie zdradzaj intymnych szczegółów waszej znajomości.
Oprac. na podst. www.psychologytoday.com/blog/the-angry-therapist
www.psychologytoday.com/articles.