Od czasu do czasu nachodzi nas smutek. Nie wiadomo skąd i dlaczego. Taki smutek bywa dobry, bo daje nam siłę, by się zatrzymać, pomyśleć, pozwala dojść do ładu ze sobą. Gorzej, gdy zaczynamy z nim walczyć, biczujemy się z jego powodu, gdy prześladujemy się myślami. To najlepszy sposób, by zatonąć w rozpaczy. O dobrych stronach smutku i sposobie na wyciszenie się z psychoterapeutką Mileną Karlińską rozmawia Dorota Krzemionka.
Nachodzi mnie czasami taki smutek, nie wiadomo skąd. Jak Pani myśli, dlaczego?
Milena Karlińska: – Aby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw chciałabym z panią posiedzieć i pomilczeć, by zobaczyć, jak ten smutek przechodzi na mnie, jak pani na mnie działa i co się we mnie dzieje. Wtedy mogłabym poczuć, czy to jest bardziej tęsknota dorosłej osoby, czy tęsknota dziecięca. Potem bym rozmawiała o tym, jak pani sama odczuwa ten smutek, czy pojawił się on niedawno, czy też jest stałym sposobem pani istnienia.
– Powiedzmy, że pojawił się niedawno. Z czego może wynikać? Smutek jest reakcją na...
– Utratę. Są dwa smutki. Pierwszy rodzaj smutku jest silną, gwałtowną i szybko przemijającą reakcją na stratę. Jeden z terapeutów, Bert Hellinger, nazwał to uczuciem pierwotnym: żywym, adekwatnym i naturalnie powstającym. Ten smutek nie niszczy. Przeciwnie, daje nam siłę, żeby przyjąć stratę, nie zmniejszać jej i nie unieważniać, ale przeżyć ją w całej bolesności.
– Na czym polega drugi rodzaj smutku?
– Jest to smutek długotrwały, zalegający, żal nacechowany depresyjnością. Taki smutek odbiera nam energię i siły. Jest to uczucie wtórne i jakoś zafałszowane. Powoduje ono, że wszyscy czują się źle. Dotyka to zarówno osobę depresyjną – według niej rozwiązanie jej spraw jest poza nią, jak i wszystkich dookoła – im jest źle, bo czują się zmuszani, by interweniować w życiu osoby depresyjnej.
– Trudno jest towarzyszyć osobie smutnej...
– Stwierdzenie „towarzyszyć osobie smutnej” kojarzy mi się z osobami, które mają taki wewnętrzny przymus pomagania innym i pocieszania ich. Ja się takich ludzi trochę boję.
– Dlaczego?
– Bo oni robią to dla siebie. Pamiętam scenę z Monty Pythona, która jest kwintesencją pocieszania. W egzotycznym kraju żołnierz leży w namiocie, bo tygrys odgryzł mu właśnie nogę. Przychodzi znajomy lekarz i mówi mu: „Nie martw się brachu, wszystko będzie dobrze”. Pocieszanie kogoś jest próbą poradzenia sobie z własną bezradnością. Takie nastawienie wywołują głównie osoby depresyjne. Zbadano, jak ludzie reagują na takie osoby. Okazało się, że w kontakcie z nimi w ciągu pięciu minut przeważnie doświadczają winy i bezradności, a w konsekwencji – złości. Bo bezradność jest czymś, czego nie znosimy w sobie i próbujemy sobie z nią poradzić – albo złoszcząc się na osobę, która w nas wywołuje ten stan, albo na siebie. W efekcie mamy ochotę albo oddalić się czym prędzej, albo – jak niektórzy terapeuci – zaopiekować się taką depresyjną osobą, co do niczego nie prowadzi. Bo osoby depresyjne oczekują, że to ktoś ma się zmienić, a nie one. Całe emanują żądaniem, żeby naprawić ich życie. A dopóki nie zaczną postrzegać siebie jako podmiotu zmian w swoim życiu, to nie ma możliwości, by coś się zmieniło.
– Rozumiem, że nasza reakcja jest sygnałem pozwalającym odróżnić depresyjność od tego smutku, który jest naturalną reakcją na stratę?
– Tak. Jeśli ktoś jest rzeczywiście smutny i cierpi, to nie chce, żeby go pocieszać. I my też nie mamy wtedy impulsu, żeby się tej osobie rzucać na pomoc. Taki smutek budzi szacunek i niechęć do mieszania się. Wyobraźmy sobie matkę, która straciła dziecko – wszystko, co można zrobić, to być z nią. I tego ona potrzebuje – obecności drugiej istoty, która jest i nic nie chce. To nie jest łatwe, bo chcąc nie chcąc, dostrajamy się do drugiej osoby. Oto ktoś dowiedział się, że jest śmiertelnie chory. I wszyscy uciekają od niego jak od trędowatego, bo to im uzmysławia własną śmierć. A chory nawet nie ma komu powiedzieć: „Boję się umrzeć”.
– Depresyjność tym różni się od normalnego smutku, że odbiera nam siły, budzi w innych bezradność i złość. Czy coś jeszcze?
– Można podać różne kryteria. Jednym z nich jest czas. Albert Ellis opisuje smutek jako zdrową negatywną emocję na jakieś zdarzenie. Na przykład gdy oblałam egzamin, jest mi smutno, jestem rozczarowana i zawiedziona. Natomiast gdy zaczynam biczować się z tego powodu albo prześladuję się myślami krążącymi w kółko, czyli gdy pojawiają się ruminacje, to oznacza, że dzieje się coś niedobrego. Taki jest mechanizm depresji. Żałoba po stracie trwa zazwyczaj trzy miesiące. Potrzebujemy czasu na przeżycie straty, czasem nie od razu wszystko można do siebie dopuścić, czasem musimy się wycofać. Ale cokolwiek by się nie działo, to większość ludzi w ciągu tych trzech miesięcy jakoś dojdzie ze sobą do ładu. Gdy to rozciąga się na lata, to mamy do czynienia z depresją.
– A jak wyjaśnić to, że jest mi smutno i czuję się tak, jakbym kogoś straciła, choć nic takiego się nie zdarzyło?
– Jeśli spotykam osobę, która tak się czuje, to wtedy rozważam systemowe p...