Zakochaniu, poza miłością, towarzyszy często ogromna nadzieja, z której nie zdajemy sobie sprawy. Liczymy, że partner uleczy nasze dziecięce niedobory lub rany - a im są one głębsze, tym większe nasze oczekiwania. Takie pragnienia mogą skutkować naprawdę burzliwym związkiem. Koluzją.
Trudno uwierzyć, że być może najważniejsza z podejmowanych przez nas decyzji - wybór życiowego partnera - zależy od czynników, których sobie nie uświadamiamy. Trudno też przyjąć, że nasi rodzice - którzy byli zobowiązani do miłości i troski – dali nam ich na tyle mało, że wchodzimy w życie z niezaspokojonymi w dzieciństwie potrzebami jak z otwartą raną.
A jednak często tak jest.
Taką ranę ludzie noszą latami, zwykle nie zdając sobie sprawy z jej wpływu na ich los. Aż któregoś dnia spotykają kogoś i wyczuwają, że ta właśnie osoba, tylko ta, odpowiada na te ich potrzeby - te których nie zaspokoili rodzice. Rozpoczyna się wtedy skrywana przed sobą nawzajem gra kochanków, której przyczyną jest ten sam nierozwiązany wewnętrzny konflikt, to samo palące poczucie niezaspokojenia. Partnerzy rozgrywają go, przyjmując różne role, co stwarza wrażenie, że ta druga osoba jest zupełnym przeciwieństwem. A tak naprawdę dopasowują się w tym, czego im brakuje. Taką bezwiedną grę w relacji szwajcarski terapeuta par Jürg Willi nazywa koluzją. Oparte na niej relacje to związki koluzyjne.
UWIKŁANIE
Partnerzy przyjmują zwykle dwie pozostające na różnych biegunach postawy - są w związku (lub chociaż bywają) albo wymagającym opieki i troski dzieckiem albo dającym partnerowi uwagę i wartość dorosłym. Przy czym dziecku zawsze towarzyszy dorosły, dorosłemu - wymagające opieki dziecko. Każda relacja zakłada taki podział ról – na dawcę i biorcę – i wzajemne dopasowanie.
W zależności od naszy...