Ludzie uwielbiają robić TO w święta. W efekcie – dziewięć miesięcy później – we wrześniu na świat przychodzi więcej dzieci niż w większości innych miesięcy roku. Jakaż to magia odgania nas od choinki i pcha, parami, do łóżka? Co sprawia, że porzucamy rozkosze stołu dla rozkoszy łoża?
W świecie zwierząt sytuacja z „tymi sprawami” jest generalnie bardziej klarowna niż u ludzi. Otóż większość ssaków (pomijając małpy żyjące w tropikach) rozmnaża się tylko w określonej porze roku, w czasie tzw. rui. W okresie tym samice stają się szczególnie aktywne w poszukiwaniu partnera. Zachowują się prowokacyjnie, wydzielają zapach trudny do zignorowania przez samce. Fakt, że mają owulację jest bardzo widoczny. Samce mają pewność, że stosunek płciowy w tym okresie poskutkuje ciążą. I potomstwem. Nie tracą zatem czasu ani energii na „bezproduktywny” – pod względem podtrzymania gatunku – seks.
U ludzi, jak już rzekliśmy, sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze człowiek jest zwierzęciem polirujowym – nasz okres godowy trwa praktycznie przez cały rok, od stycznia do końca grudnia. Po drugie, fakt iż kobieta przechodzi comiesięczną owulację nie jest tak demonstracyjnie – jak u zwierząt – okazywany. W efekcie, mężczyzna chcąc przekazać swój materiał genetyczny, skazany jest (?) na nieustanne podejścia i próby. Z których tylko nieliczne uwieńczone są sukcesem – spłodzeniem potomka.
Skoro jednak nieustannie podejmowane są próby, to skąd biorą się różnice statystyczne i pewne prawidło...