Ten tekst pokazuje, w jaki sposób w języku przemycane są schematy myślenia, stereotypy i obowiązujące narracje. Wszystkie podane przykłady są autentyczne, zebrane przeze mnie przez lata słuchania, a czasem podsłuchiwania tego, jak mówią ludzie.
Urodziłam Helenkę w czerwcu. Gdy miała kilka tygodni, poszłam z nią na spacer do Parku Jordana w Krakowie. Długa alejka okazała się drogą przez mękę. Czułam się jak Cersei w Grze o tron: naga, którą dziki tłum opluwa i rzuca w jej kierunku zgniłe owoce. W moim kierunku, choć nie byłam jedyna, leciały słowa potępienia: „Taki ziąb, a dziecko całe odkryte”. „Żar leje się z nieba, a ta ubrała dziecko jak na Syberię”. Były też potępiające westchnienia: „Ech, te młode matki, nic o życiu nie wiedzą”. Na szczęście natura pozwoliła mi karmić piersią, więc chociaż tutaj mieściłam się w ciasnej narracji opresji społecznej. No i blizna po cesarskim cięciu była zakryta, by nie słyszeć publicznie, że „cwaniaczka, na łatwiznę poszła”.
KTO SIĘ W TYM CZASIE ZAJMOWAŁ TWOJĄ CÓRKĄ?
Zawodowo zajmuję się słowem i narracjami, które za jego pomocą tworzymy. Ale dopiero zrozumienie tego, czym jest patriarchalna opowieść i że jej kobiecy odpowiednik nie musi być odbiciem tej pierwszej i z nią rywalizować, przyniosło mi poczucie przynależności. Dopiero to, co mówią pisarki i analityczki jungowskie – Clarissa Pinkola Estes, Marion Woodman czy Maureen Murdock, dało zrozumienie tego, kim jestem jako kobieta, matka, córka. Zajmowanie się tym zawodowo pozwoliło na pewien dystans. Ale jako kobieta poczułam w pewnym momencie, jak ciasno mi w tych narracjach, w które jestem wrzucana. W domenę rywalizacji: „Ale Kowalska zeszczuplała. Ty też byś się za siebie wzięła” albo punktu odniesienia: „Z tobą to przekichane gdzieś jechać. Człowiek jeszcze oka nie otworzy, a ty już po treningu. Od razu w poczucie winy wrzucasz”. Ciasno mi w narracji, która budzi we mnie poczucie winy: „Dobry artykuł, ale kto się w tym czasie zajmował twoją córką?”. Trudno mi, gdy starsze pokolenie nie dawało mi przyzwolenia do tego, by nazywać trudnym coś, co przeżywałam jako trudne: „Dziecko, w moim pokoleniu to ani pieluch jednorazowych nie było, ani nianiek elektrycznych”.
HORROR OPRESYJNOŚCI
Dla człowieka przynależność do wspólnoty biologicznie oznacza przetrwanie. Jesteśmy tak skonstruowani ewolucyjnie, że niemowlak jest zupełnie zależny od dorosłych, przy czym większy ciężar tej zależności spoczywa na rodzicach, przede wszystkim matce. Narracja, jaką wytworzyła nasza kultura na ten temat, gloryfikuje postać rodzicielki do potęgi. Przez „naszą” kulturę rozumiem ten krąg wytworzony w basenie Morza Śródziemnego, oparty na dwóch fundamentach: kultury antycznej i chrześcijańskiej. W nim matka to ta, co kocha, poświęca się i zdecydowanie wyżej stawia potrzeby dzieci nad swoje: Maria. Matka Dziewica. Matka Polka. Ciasna ta narracja. Trudno się z nią zidentyfikować. Nadużyta przez komentarze publiczne. Wystarczy, że kobieta, szczególnie młoda, przejdzie z dzieckiem przez miasto albo wpadnie na imieniny cioci Krysi: „Może czapeczkę jednak byś nałożyła”. „Taki ziąb, a dziecko całe odkryte”. „Jedz/nie jedz tego – karmisz piersią. Musisz uważać na to, co dajesz dziecku”. Horror opresyjności. W kulturze mocno usankcjonowany jako norma społeczna i często obowiązujący jest archetyp uznanego i szanowanego modelu macierzyństwa uosabiany przez postać Demeter. Tony Wollf, bliska współpracownica Carla Junga, w jednym z najważniejszych swoich esejów, zatytułowanym Strukturalne formy kobiecej psyche mówi o tym, jak wewnętrzny krajobraz w naszej psychice jest zróżnicowany, ale potem – w zależności od tego, jaki jest model obowiązujący we wspólnocie – dochodzi w kobietach do głosu jedna z obowiązujących narracji, ta, na którą jest zgoda i która pozwala przetrwać we wspólnocie i nie być w niej wykluczaną...